Sense of Beauty

 
Beauty News

Za sterem

Stoi na podium, w dłoniach ściska srebrny krążek, serce dudni jej jak oszalałe. Marzenia jednak się spełniają, teraz wie to na pewno. I do tego dzieli tę chwilę z przyjaciółką, Jolantą Ogar-Hill. Z wiatrem czy pod wiatr – byle razem. O swojej pasji do żeglarstwa i najważniejszym starcie w życiu opowiada
Agnieszka Skrzypulec-Szota.

Rozmawiała: Agnieszka Gołąbek
Przeżyjmy to jeszcze raz. Tokio, 2021 r., wyścig medalowy w klasie 470, 10 załóg na starcie. Szwajcarki wychodzą na prowadzenie, za nimi są Brytyjki, Niemki, potem wy. Sytuacja dynamicznie się zmienia, trzeba cały czas działać w skupieniu. Czułyście wtedy, że srebrny medal olimpijski jest w waszym zasięgu?

Do tego wyścigu dotarłyśmy z założeniem, że najważniejsze to zdobyć medal. Robiłyśmy wszystko, żeby mieć pewny brązowy krążek, naszymi bezpośrednimi rywalkami były wtedy Słowenki. Kiedy już po pierwszym znaku były za nami, wiedziałyśmy, że jest mało prawdopodobne, by nam to trzecie miejsce zabrały. Poczułyśmy, że mamy medal w kieszeni. I to była ta chwila, kiedy powiedziałyśmy sobie, że walczymy dalej – o każdy metr. Dzięki takiemu podejściu już na ostatnim znaku udało nam się prześcignąć Brytyjki, a tym samym wyrwać na końcowych metrach srebrny krążek.

To był dopiero piąty medal olimpijski dla Polski w żeglarstwie, pierwszy dla kobiet w klasie 470. Jak smakuje takie zwycięstwo?

Dzięki temu, że odniosłyśmy je w parze, smakowało wyjątkowo. To fantastyczne uczucie, kiedy możesz dzielić przeogromną radość ze swoją partnerką z łódki. Z Jolą spędziłam na treningach wiele, wiele lat i miałyśmy w tym czasie mnóstwo wzlotów, ale też trudnych momentów. To wszystko sprawia, że bardzo doceniłyśmy ten medal i mogłyśmy sobie szczerze podziękować za naszą wytrwałość. Jeśli chodzi o polskie żeglarstwo, jest to historia wyjątkowa, bo wcześniej wszystkie medale były zdobywane w konkurencjach indywidualnych. W przypadku załóg jest to spore wyzwanie, trzeba poświęcić mnóstwo czasu na dopracowanie komunikacji, i to zarówno na wodzie, jak i na brzegu. Ważne są mocne fundamenty. Dużo nad nimi pracowałyśmy. Dotarłyśmy w końcu do momentu, w którym mogłyśmy być ze sobą w 100 proc. szczere, dzielić się swoimi emocjami. Wiedziałyśmy, że żadna nie będzie oceniać drugiej, byłyśmy dla siebie ogromnym wsparciem.

Start olimpijski to oprócz tego medalowego jeszcze 10 wyścigów, po dwa każdego dnia. Co jest zatem najtrudniejszym wyzwaniem: walka z wiatrem czy utrzymanie jak najlepszej koncentracji i motywacji?

Igrzyska olimpijskie to specyficzne zawody, podczas których każdy czuje ogromną presję. Przez to, że są raz na cztery lata, często mamy poczucie, że szansa na zdobycie medalu może być jedna w karierze. Nigdy przed igrzyskami i nigdy po nich nie czułam takiego stresu jak w trakcie tego startu. Cała moja uwaga przed igrzyskami była skupiona na poszukiwaniu narzędzi, które pomogą mi go zmniejszyć i pozwolą na spokojny sen. Sen to największa bolączka sportowców w trakcie igrzysk, a w naszej dyscyplinie ścigamy się sześć dni z rzędu, więc dobrze w tym czasie jak najlepiej się zregenerować. Z tym sobie poradziłam, stres natomiast towarzyszył mi już od pierwszych minut po przebudzeniu aż do zaśnięcia. Przed wyścigami robiłam krótką sesję w siłowni, co pomagało mi oczyścić trochę głowę i odpędzić myśli o starcie. Wiem jedno: jeśli chodzi o igrzyska, i dotyczy to najlepszych z najlepszych, wygrywa się – ale też przegrywa – głową.

Jesteście wicemistrzyniami olimpijskimi, ale także m.in. mistrzyniami Polski i brązowymi medalistkami mistrzostw Europy. Jak wam się udało zbudować tak solidny zespół?

Z Jolą znamy się od lat. Nasza historia jest o tyle ciekawa, że najpierw wspólnie wywalczyłyśmy start w igrzyskach olimpijskich w Londynie, następnie na cztery lata się rozstałyśmy, aby później znowu stworzyć załogę i walczyć o medal olimpijski w Tokio. I prawda jest taka, że te cztery lata rozłąki dobrze nam zrobiły. Dojrzałyśmy jako zawodniczki, wiedziałyśmy, co chcemy osiągnąć, jaki poziom komunikacji i zaufania chcemy zbudować w zespole. Kiedy wróciłyśmy do siebie, byłyśmy już zupełnie innymi zawodniczkami, ale z jednym wspólnym celem.

 
Jeśli chodzi o igrzyska, i dotyczy to najlepszych z najlepszych, wygrywa się – ale też przegrywa – głową.
W waszej wspólnej historii nie brakuje trudnych momentów. Oprócz wspomnianego rozstania był też twój wypadek na rowerze, i to zaledwie rok przed startem w Tokio. To wszystko was wzmocniło, dodało wam sił?

Wypadek na rowerze postawił nasze marzenie pod wielkim znakiem zapytania. Nie było wiadomo, kiedy będę mogła wrócić na łódkę i czy w ogóle wrócę. Potem nie było pewności, czy zdążymy odbudować formę. Postawa Joli była wyjątkowa, czułam jej ogromne wsparcie. Była cierpliwa i pewna tego, że wrócę do sprawności fizycznej, poukładam sobie wszystko w głowie i będę żeglarsko świetnie przygotowana do startu w igrzyskach olimpijskich. Świadomość tego, że mam przy boku osobę, która we mnie bezwarunkowo wierzy, dodawała mi skrzydeł.

W klasie 470, czyli dwuosobowej klasie regatowej, każda z was ma swoje zadania. Jedna jest sterniczką, druga załogantką.
Na czym polegają wasze role?


Przede wszystkim mamy do obsługi różne żagle. Kiedy płyniemy pod wiatr, Jola prowadzi żagiel przedni, fok, ja ten większy – grot, steruję także łódką. Z wiatrem natomiast Jola ma do obsługi największy żagiel – spinakera, który jest dla nas wtedy głównym motorem. Nasz podział ról polega też na tym, że musimy zbierać informacje w danym momencie – o wietrze, prądzie i przeciwnikach. Na ich podstawie ja ostatecznie muszę podjąć decyzję, postawić kropkę nad „i” ze względu na to, że trzymam ster, a tych wszystkich wiadomości dostarcza mi Jola. Jeśli mamy taką możliwość, to staramy się jeszcze na szybko przedyskutować strategię. Obie ponosimy odpowiedzialność za to, w którą stronę płyniemy i na których przeciwnikach w danym momencie się skupiamy.

Jako kibice oglądamy sportowców najczęściej na zawodach. Nie widzimy treningów, wielu lat pracy, wyrzeczeń, chwil zwątpienia, kontuzji. Co było dla was najtrudniejsze na tej sportowej drodze?

W każdym sporcie trudno znosi się porażki, one są wpisane w to, co robimy, ale jesteśmy zawodnikami i wygrywanie mamy w DNA, więc radzenie sobie z gorszą dyspozycją to trudny aspekt, nie tylko żeglarstwa. Na pewno niespodziewanym i niełatwym momentem była moja kontuzja, ponieważ to było coś, czego nie byłyśmy w stanie przewidzieć. O ile do stresu czy porażek jesteśmy przyzwyczajone i mamy swoje sposoby na radzenie sobie z nimi, o tyle kontuzja spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Wyszłyśmy z tego silniejsze i fizycznie, i psychicznie. A także jako zespół. Cieszę się, że dzięki tej historii możemy być przykładem dla innych zawodników – jak potencjalnie trudną sytuację można przekuć w ogromny sukces.

Bardzo ciekawe są wasze początki. Z jednej strony 8-letnia Agnieszka, która po raz pierwszy wsiada do optimista, z drugiej 23-letnia Jola, która podejmuje decyzję, że zamiast siatkarką będzie żeglarką. Każda z was ma inną historię. Taka różnica doświadczeń to atut?

Ja szłam tradycyjną ścieżką, czyli od dziecka byłam związana z żeglarstwem i pięłam się po kolejnych szczeblach w tym sporcie. Wielu żeglarzy kończy swoje kariery w wieku 23 lat, a Jola zdecydowała się na przebranżowienie. Wykazała się ogromną odwagą, ponieważ rzuciła wszystko i postawiła na jedną kartę. Jako siatkarka miała jednak predyspozycje do tego, żeby zostać załogantką. Jest bardzo sprawna, zwinna, lubi się uczyć, dlatego świetnie się odnalazła w klasie 470. Wydaje mi się, że na palcach jednej ręki można policzyć tego typu historie. Sternicy raczej mają za sobą tę tradycyjną ścieżkę, czyli zaczynają młodo i muszą poświęcić co najmniej kilkanaście lat na naukę.
To rodzice pokazali mi żeglarstwo i przez pierwsze lata finansowali wyjazdy z własnej kieszeni, kupowali sprzęt, pianki.
Kto był dla ciebie największym wsparciem w czasie całej sportowej kariery? Ścianą, o którą można się zawsze oprzeć?

Przede wszystkim moi rodzice. To oni pokazali mi żeglarstwo i przez pierwsze lata finansowali wyjazdy z własnej kieszeni, kupowali sprzęt, pianki. Bez ich pomocy nie miałabym szans na to, by się rozwinąć i osiągnąć pierwsze sukcesy. I mimo że specjalnie mnie nie zachęcali do tego, żebym szła ścieżką sportową, bo inaczej wyobrażali sobie moją przyszłość, dużo spokojniejszą, z mężem u boku, gromadką dzieci i ze stałą pracą, nigdy nie zabronili mi uprawiać sportu. Kiedy oglądali nagrania z ceremonii rozdania medali olimpijskich, zobaczyłam, jak bardzo są przejęci, widziałam łzy w ich oczach. To było wzruszające. W tamtym momencie mogli sobie pogratulować, że pozwolili mi podążać za moimi marzeniami. Oczywiście niezwykle ważną osobą jest dla mnie mój mąż, który towarzyszył mi w przygotowaniach. Był dla mnie wsparciem, wiedziałam, że mogę mu powiedzieć absolutnie o wszystkim, nie oceniał mnie. To pozwoliło mi wystartować ze spokojną głową w Japonii. Wiedziałam, że mam za plecami ludzi, którzy dobrze mi życzą, szczerze i mocno trzymają za mnie kciuki. Nic odkrywczego nie powiem: to rodzina jest takim najtrwalszym, najsolidniejszym fundamentem.

Łatwiej zaakceptować porażkę, gdy przeżywa się ją w duecie?

Na pewno tak, ale tylko w momencie, w którym czujemy, że faktycznie jesteśmy zespołem. Łatwo wpaść w pułapkę obwiniania drugiej strony o porażkę, wytykania błędów. To się zdarza szczególnie wśród młodszych załóg albo wtedy, gdy charakterologicznie się ze sobą nie zgadzamy. Dlatego trzeba się wykazać ogromną dojrzałością, by rozdzielić swoje role i czuć się współodpowiedzialnym i za sukces, i za porażkę. Sukcesy lepiej smakują, ale także porażki łatwiej znieść, kiedy się czuje, że decyzje były wspólne, a błędy stanowiły wynik niedostatecznie zebranych danych albo, jak to się zdarza w żeglarstwie, zabrakło odrobiny szczęścia.

Treningi w żeglarstwie to ogromny wysiłek dla organizmu, ale jest też ich przyjemna strona, kiedy można płynąć równolegle z delfinami, obserwować wyskakujące z wody ryby, poznawać piękne akweny. Dużo masz takich wspomnień?

Z perspektywy czasu pamięta się przede wszystkim te dobre rzeczy. Do teraz trenerzy, gdy tylko w czasie ćwiczeń na jakimś akwenie zobaczą delfiny, to zamiast filmować zawodników, zaczynają nagrywać te piękne ssaki. Nie sposób się do tego widoku przyzwyczaić. Żeglarstwo to sport dający poczucie, że jesteśmy blisko natury, która jest fascynująca. Pomimo ciężkich treningów mamy więc wrażenie, że jesteśmy szczęściarzami, bo wielu ludzi sporo zapłaciłoby za takie widoki, z którymi my obcujemy niemalże na co dzień.

Jak wygląda twoje życie po Tokio? Obydwie zostałyście mamami, mierzycie się więc z nowymi wyzwaniami.
Sport jest wciąż dla ciebie ważny?


Wracam do sportu, co bez wsparcia męża nie byłoby możliwe, ale sam mnie do tego powrotu namawiał. Z pewnością jest to dla mnie ogromne wyzwanie, ponieważ z jednej strony muszę się odnaleźć w nowej roli, jaką jest bycie mamą, a z drugiej – muszę się odnaleźć w roli mamy i sportowca jednocześnie. Daję sobie czas na poukładanie wszystkich klocków. Cieszę się, że mam bardzo dobrego załoganta, Szymona Wierzbickiego. Widzę potencjał, żebyśmy wywalczyli przepustkę na igrzyska w Los Angeles i powalczyli tam o medal olimpijski. Równocześnie jest to wielka przygoda dla mnie i dla mojej rodziny. Mam nadzieję, że mój synek będzie mi towarzyszył w wyjazdach. Może będę kiedyś dla niego inspiracją? Chcę, żeby wiedział, że mimo wszelkich przeszkód można się realizować i spełniać marzenia. Wielu osobom może się to wydawać trudne do zrobienia lub nierealne, ale wierzę w to, że swoją postawą będę mogła mu pokazać, że jeśli czegoś bardzo mocno chcemy i potrafimy się temu poświęcić, to możemy przenosić góry.
Cztery lata rozłąki dobrze nam zrobiły. Dojrzałyśmy jako zawodniczki, wiedziałyśmy, co chcemy osiągnąć.
Agnieszka Skrzypulec-Szota
Żeglarka, reprezentantka Polski w żeglarstwie w klasie 470, srebrna medalistka XXXII Letnich Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020*. Zwyciężczyni Dr Irena Eris Żeglarskich Mistrzostw Polski Kobiet w 2023 r. W kadrze narodowej od 2001 r. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Z wykształcenia inżynier budownictwa.

*XXXII Letnie Igrzyska Olimpijskie Tokio 2020 zostały przełożone na 2021 r. z powodu pandemii.

Zobacz także