Kto był dla ciebie największym wsparciem w czasie całej sportowej kariery? Ścianą, o którą można się zawsze oprzeć?
Przede wszystkim moi rodzice. To oni pokazali mi żeglarstwo i przez pierwsze lata finansowali wyjazdy z własnej kieszeni, kupowali sprzęt, pianki. Bez ich pomocy nie miałabym szans na to, by się rozwinąć i osiągnąć pierwsze sukcesy. I mimo że specjalnie mnie nie zachęcali do tego, żebym szła ścieżką sportową, bo inaczej wyobrażali sobie moją przyszłość, dużo spokojniejszą, z mężem u boku, gromadką dzieci i ze stałą pracą, nigdy nie zabronili mi uprawiać sportu. Kiedy oglądali nagrania z ceremonii rozdania medali olimpijskich, zobaczyłam, jak bardzo są przejęci, widziałam łzy w ich oczach. To było wzruszające. W tamtym momencie mogli sobie pogratulować, że pozwolili mi podążać za moimi marzeniami. Oczywiście niezwykle ważną osobą jest dla mnie mój mąż, który towarzyszył mi w przygotowaniach. Był dla mnie wsparciem, wiedziałam, że mogę mu powiedzieć absolutnie o wszystkim, nie oceniał mnie. To pozwoliło mi wystartować ze spokojną głową w Japonii. Wiedziałam, że mam za plecami ludzi, którzy dobrze mi życzą, szczerze i mocno trzymają za mnie kciuki. Nic odkrywczego nie powiem: to rodzina jest takim najtrwalszym, najsolidniejszym fundamentem.
Łatwiej zaakceptować porażkę, gdy przeżywa się ją w duecie?
Na pewno tak, ale tylko w momencie, w którym czujemy, że faktycznie jesteśmy zespołem. Łatwo wpaść w pułapkę obwiniania drugiej strony o porażkę, wytykania błędów. To się zdarza szczególnie wśród młodszych załóg albo wtedy, gdy charakterologicznie się ze sobą nie zgadzamy. Dlatego trzeba się wykazać ogromną dojrzałością, by rozdzielić swoje role i czuć się współodpowiedzialnym i za sukces, i za porażkę. Sukcesy lepiej smakują, ale także porażki łatwiej znieść, kiedy się czuje, że decyzje były wspólne, a błędy stanowiły wynik niedostatecznie zebranych danych albo, jak to się zdarza w żeglarstwie, zabrakło odrobiny szczęścia.
Treningi w żeglarstwie to ogromny wysiłek dla organizmu, ale jest też ich przyjemna strona, kiedy można płynąć równolegle z delfinami, obserwować wyskakujące z wody ryby, poznawać piękne akweny. Dużo masz takich wspomnień?
Z perspektywy czasu pamięta się przede wszystkim te dobre rzeczy. Do teraz trenerzy, gdy tylko w czasie ćwiczeń na jakimś akwenie zobaczą delfiny, to zamiast filmować zawodników, zaczynają nagrywać te piękne ssaki. Nie sposób się do tego widoku przyzwyczaić. Żeglarstwo to sport dający poczucie, że jesteśmy blisko natury, która jest fascynująca. Pomimo ciężkich treningów mamy więc wrażenie, że jesteśmy szczęściarzami, bo wielu ludzi sporo zapłaciłoby za takie widoki, z którymi my obcujemy niemalże na co dzień.
Jak wygląda twoje życie po Tokio? Obydwie zostałyście mamami, mierzycie się więc z nowymi wyzwaniami.
Sport jest wciąż dla ciebie ważny?
Wracam do sportu, co bez wsparcia męża nie byłoby możliwe, ale sam mnie do tego powrotu namawiał. Z pewnością jest to dla mnie ogromne wyzwanie, ponieważ z jednej strony muszę się odnaleźć w nowej roli, jaką jest bycie mamą, a z drugiej – muszę się odnaleźć w roli mamy i sportowca jednocześnie. Daję sobie czas na poukładanie wszystkich klocków. Cieszę się, że mam bardzo dobrego załoganta, Szymona Wierzbickiego. Widzę potencjał, żebyśmy wywalczyli przepustkę na igrzyska w Los Angeles i powalczyli tam o medal olimpijski. Równocześnie jest to wielka przygoda dla mnie i dla mojej rodziny. Mam nadzieję, że mój synek będzie mi towarzyszył w wyjazdach. Może będę kiedyś dla niego inspiracją? Chcę, żeby wiedział, że mimo wszelkich przeszkód można się realizować i spełniać marzenia. Wielu osobom może się to wydawać trudne do zrobienia lub nierealne, ale wierzę w to, że swoją postawą będę mogła mu pokazać, że jeśli czegoś bardzo mocno chcemy i potrafimy się temu poświęcić, to możemy przenosić góry.