To jest bardzo dobre pytanie, którego właściwie nikt mi wcześniej nie zadał. Mam to szczęście, że od pierwszej płyty, „My lullaby” z 2001 r., jestem otoczona muzykami, którzy są wirtuozami, świetnie improwizują, niektórzy sami komponują. Łączy nas wspólna wrażliwość, a dodatkowo wszyscy są uważni na projekt, w którym biorą udział. Oczywiście każdy z nas ma ego, nie ma co ukrywać, artyści to są ludzie, którzy pchają się na scenę. Moja mama mówi zawsze: „Tak ci współczuję, ja bym za nic nie wyszła na scenę, w najgorszym koszmarze sobie tego nie wyobrażam”. A ja na scenie czuję się wolna. Dla mnie to jest moment uskrzydlenia, kiedy mogę się podzielić z innymi ludźmi tym, co kocham. Pewnie, że bywają ostre starcia, największe z Michałem Tokajem, który jest moim muzycznym producentem, bo z nim współpracuję najbliżej. Jednak konflikty rozchodzą się po kościach, bo muzyka okazuje się dla nas najważniejsza. Na szczęście poruszamy się w podobnym oceanie wrażliwości.