Sense of Beauty

 
Świat Dr Irena Eris

Projekt życia

„Mamy własne laboratorium, prowadzimy badania, jesteśmy wierni naszym przekonaniom. Nie kopiujemy trendów, często je wyprzedzamy. A przede wszystkim mamy relację z klientkami, budowaną latami”. O tym, jakimi przewagami na rynku dysponuje marka Dr Irena Eris, rozmawiamy z jej założycielką.

​Rozmawiała: Joanna Łodygowska
Potrzeba jest matką wynalazków i – wypadałoby dodać – biznesów. Pani zaczęła przygotowywać receptury kosmetyków, ponieważ chciała zaradzić problemom ze skórą – swoim i kolegi z pracy. Czy pamięta pani skład pierwszego autorskiego kremu?
Pamiętam doskonale. Moje pierwsze receptury rzeczywiście powstawały z potrzeby – dosłownie i w przenośni. Jako młoda osoba miałam bardzo wrażliwą skórę, skłonną do alergii i trądziku. Chodziłam do dermatologów i kosmetyczek, ale efekty były znikome. Dlatego jeszcze na studiach zaczęłam robić własne maści i kremy, najpierw dla siebie, później dla znajomych. Jednym z nich był zapalony surfer, który miał popękaną skórę dłoni. Dermatolodzy nie potrafili mu pomóc. Przygotowałam dla niego prosty preparat z dużą dawką witaminy A – 5 tys. jednostek. I nagle zadziałało! Pamiętam, kiedy przyszedł do mnie i zawołał: „Irena! Jesteś genialna!”. Ten moment był przełomowy. Uświadomił mi, że wiedza, którą zdobyłam, może mieć realne zastosowanie i przynosić ulgę ludziom. Dało mi to impuls do działania.

Czyli zwiększenie dawki witaminy A w kremach zawdzięczamy pani?
Można powiedzieć, że byłam w grupie pionierów, którzy odważyli się myśleć o witaminie A jako o składniku nie tylko farmaceutycznym, lecz także kosmetycznym. Już w latach 80. ub.w. eksperymentowałam z jej pochodnymi, dostrzegając ich działanie. Wierzyłam, że wiedza naukowa nie powinna być zamknięta w laboratoriach, lecz powinna służyć ludziom. A skoro coś działa w dermatologii, to – w odpowiedniej formie i dawce oraz z właściwą stabilizacją – może działać również w codziennej pielęgnacji. I tak właśnie powstawały nasze pierwsze kosmetyki z witaminą A.

Wiele globalnych marek, takich jak np. te w Dolinie Krzemowej, zaczynało w symbolicznym garażu – często bez funduszy, ale z pomysłami i wiarą w ideę. Państwa początki również miały w sobie coś z tej surowej przedsiębiorczości: brakowało materiałów, wszystko trzeba było organizować własnym sumptem. Jakie inne niekonwencjonalne rozwiązania musieli państwo wymyślić, by uruchomić produkcję i postawić pierwsze kroki w biznesie?
To był czas pełen absurdu, ale i ogromnej kreatywności. Na początku kolega mechanik z Polfy zrobił mi maszynę do mieszania kremów. Chciałam też mieć własne słoiczki. Zleciliśmy wykonanie formy wtryskowej. Niestety okazało się, że miała wadę techniczną, nie dało się jej wykorzystać i zostaliśmy bez opakowań. Zawsze jednak towarzyszyło mi szczęście – tym razem znalazłam producenta, który miał już gotowe słoiczki. Całe to zaplecze powstawało z potrzeby, a zarazem z wiary w to, że najważniejsza jest jakość. Co ciekawe, to właśnie ta autentyczność, a jednocześnie efektywne działania zdobyły zaufanie naszych pierwszych klientek.
Kiedy zaczynałam, wszystko wydawało się ogromnym wyzwaniem – trudności z dostępem do surowców, brak kapitału i doświadczenia w biznesie. Dziś wiem, że warto było konsekwentnie podążać własną drogą.
„Chciałam robić bardzo dobre kremy w pięknych opakowaniach...” – czy na samym początku czerpała pani skądś inspiracje? Czy któraś marka była dla pani wyznacznikiem tej jakości, do której chciała pani dążyć?
Podziwiałam francuskie marki. Nie da się ukryć – one od lat potrafiły łączyć elegancję, jakość i filozofię piękna. Ale nie chciałam ich naśladować. Moim celem było zbudowanie czegoś autentycznego, bazującego na nauce. Chciałam tworzyć kremy, które będą skuteczne i które kobieta postawi z przyjemnością na półce. Piękne opakowanie było dla mnie równie ważne co formuła. Nie dlatego, że miało błyszczeć, ale z uwagi na moje przekonanie, że każda kobieta zasługuje na to, co estetyczne i wartościowe jednocześnie. Nawet jeśli ekonomicznie się to wtedy nie kalkulowało.

W 1993 r. w Piasecznie, już po transformacji ustrojowej, w nowej rzeczywistości gospodarczej, wybudowali państwo własną siedzibę firmy – 2 tys. m kw. powierzchni, nowoczesne maszyny, laboratoria technologiczne i kontroli jakości, pracownia projektowa. Czy w tamtym momencie nie bała się pani, że to będzie za dużo, za szybko, że spadnie na panią zbyt wielka odpowiedzialność?
Oczywiście, że się bałam. To była bardzo odważna decyzja. Ale jednocześnie wiedziałam, że jeśli chcemy się rozwijać, to musimy stworzyć solidne zaplecze – własne laboratoria, pracownię graficzną, miejsce, w którym wiedza i kreatywność będą mogły się spotkać. To był krok milowy. Inwestycja w przyszłość. Nigdy nie pociągała mnie „wielkość” sama w sobie. Ważne były dla mnie jakość, profesjonalizm, niezależność. To była jedna z najlepszych decyzji, jaką podjęliśmy.

W latach 90. ub.w., w czasach, w których większość firm skupiała się wyłącznie na produkcie, pani zdecydowała się poszerzyć działalność o Hotele SPA i Kosmetyczne Instytuty, czyli tworzyć pełne doświadczenie wokół marki. Skąd wziął się ten pomysł i jaka wizja za nim stała?
Wyrósł z potrzeby spójności i konsekwencji. Nie marzyłam o klasycznym hotelu, lecz o miejscu, w którym można zadbać o siebie holistycznie: o ciało, umysł, skórę, spokój. Tak powstał pierwszy Hotel SPA Dr Irena Eris w Krynicy-Zdroju. Zupełnie odmienny od istniejących wtedy hoteli. Z podobnego myślenia zrodziły się Kosmetyczne Instytuty. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wiele kobiet nie wie, jak dobrać kosmetyk czy jak go stosować. Chciałam, by instytut był miejscem, w którym nie tylko wykonuje się zabieg, lecz także przeprowadza diagnozę i uczy świadomej pielęgnacji.
Marzę, by firma, którą zbudowaliśmy, pozostała wierna własnym wartościom. Aby w świecie, który się zmienia, technicyzuje i czasem spłyca relacje, marka Dr Irena Eris nadal była synonimem prawdziwego piękna, nauki i zaufania.
1997 r. pani marka uruchomiła infolinię z poradami eksperckimi – formę spersonalizowanego kontaktu z klientem, choć pojęcie „customer experience” dopiero wówczas raczkowało. Z czego wynikało tak innowacyjne podejście do relacji z konsumentką?
Znów – z obserwacji kobiet. Widziałam, jak wiele z nich czuje się zagubionych, bombardowanych sprzecznymi informacjami
z reklam. Chciałam, żeby mogły zadzwonić i porozmawiać z kimś kompetentnym. Bez presji sprzedaży, bez pośpiechu. To była linia ekspercka, nie call center. I bardzo wiele kobiet do dziś wspomina te rozmowy. Bo chodziło nie tylko o poradę, lecz także o wysłuchanie, empatię. Moim zdaniem to wciąż największa wartość, jaką firma może zaoferować swoim klientom.

Użyczyła pani stworzonej przez siebie marce własnego imienia i nazwiska. Czy było to celowe działanie? Nie bała się pani utraty prywatności?
Na początku, szczerze mówiąc, nie myślałam o tym w kategoriach wizerunkowych. Po prostu wzięłam odpowiedzialność za to,
co tworzę. Dla mnie to była gwarancja jakości – jeśli podpisuję się pod produktem własnym nazwiskiem, to znaczy, że wierzę w niego całym sercem. Oczywiście, z czasem przyszły rozpoznawalność, obecność w mediach i w pewnym stopniu utrata prywatności. Zawsze jednak starałam się być sobą.

Czy w związku z rozwojem eksportu w latach 90. ub.w. miała pani poczucie, że odczarowuje wizerunek Polski za granicą?
Na początku byliśmy firmą, która po prostu chciała sprawdzić się poza granicami kraju, ale reakcje zagranicznych partnerów pokazywały, że jesteśmy dla nich czymś więcej. Pozytywnie ich zaskoczyliśmy naszym profesjonalizmem i niezależnością. Polska kojarzyła się wtedy z tanim produktem niskiej jakości, a my przychodziliśmy
z doskonałej jakości kosmetykami bazującymi na wynikach badań. To był dla mnie powód do dumy. I do dziś jest. Bo Polska ma ogromny potencjał – intelektualny, kreatywny, technologiczny. Trzeba go tylko dobrze pokazać.

Podkreślała pani, że ważna była dla państwa etyczna reklama, ponieważ promowanie produktu przeciwzmarszczkowego przez nastoletnie modelki nie jest uczciwe. Dziś oprócz możliwości oferowanych przez programy graficzne mamy jeszcze sztuczną inteligencję, a z nią zupełnie nowe perspektywy, ale też zagrożenia. Jak postrzega pani to narzędzie?
Z mieszanką fascynacji i ostrożności. Z jednej strony może ono pomóc w precyzyjnym dotarciu do odbiorcy oraz w lepszym zrozumieniu jego potrzeb. Z drugiej strony widzę zagrożenia: zafałszowany obraz, presję perfekcji, generowane twarze i sylwetki, które nie mają nic wspólnego z realnym światem. Etyka w reklamie zawsze była dla mnie ważna i według mnie także dziś odpowiedzialność powinna wyprzedzać innowację. Bo jeśli nie zbudujemy zaufania, stracimy
coś o wiele cenniejszego: szacunek klienta.
Nasze odkrycia owocują zgłoszeniami patentowymi i prestiżowymi nagrodami. Mamy 12 patentów i kilkanaście zgłoszeń patentowych. Tworzymy światową awangardę kosmetologii.
Od samego początku sercem firmy było laboratorium. Jakie były pierwsze kroki do utworzenia Centrum Naukowo-Badawczego marki, a jakie te milowe w jego rozwoju?
Laboratorium to zawsze było moje naturalne środowisko, czułam się w nim sobą. Od początku wiedziałam, że jeśli chcemy tworzyć kosmetyki, które nie tylko pięknie pachną i wyglądają, lecz także realnie działają, musimy mieć własne zaplecze badawcze. Pierwsze kroki były małe, ale z biegiem lat zbudowaliśmy coś wyjątkowego. Powstało prawdziwe, unikatowe na skalę światową Centrum Naukowo-Badawcze, które prowadzi badania na poziomie akademickim – publikowane, cytowane, recenzowane. Tworzymy modele skóry 3D, badamy mechanizmy działania składników aktywnych na poziomie komórkowym, współpracujemy z uczelniami i instytutami naukowymi. To jest nasza duma – serce działalności. To wszystko znajduje odzwierciedlenie w naszych kosmetykach.

Kiedy dziś mówi się o work-life balance, brzmi to jak modny slogan. Tymczasem państwo wprowadzali tę koncepcję, zanim stała się ona tematem konferencji i podcastów. Z czego wynikało to podejście, tak odmienne od dominującej wtedy kultury pracy?
Może z tego, że oboje z mężem pracowaliśmy bardzo intensywnie. Wiedzieliśmy, jak łatwo się wypalić, zatracić, stracić zdrowie. A ja, jako kobieta, matka i przedsiębiorczyni, czułam na sobie wyjątkowe obciążenia. Zrozumiałam wtedy, jak ważne są: odpuszczanie, odpoczynek i cisza. Dlatego nasze Hotele SPA powstały nie jako inwestycja w turystykę, ale jako przedłużenie filozofii, zgodnie z którą troska o siebie to nie luksus, lecz konieczność.

Tę filozofię holistycznego dbania o siebie, która teraz stała się ogólnoświatowym trendem, zwłaszcza w kontekście zdrowia psychicznego, zapewniania sobie odpoczynku, pani promuje niemal od samego początku istnienia firmy. Czy te wartości są wciąż dla pani tak samo ważne? 
Z wiekiem stają się jeszcze ważniejsze. Dbanie o siebie to nie tylko pielęgnacja skóry. To styl życia, świadome zarządzanie energią, emocjami, relacjami. W świecie, który pędzi i żyje online, potrzebujemy zatrzymania, uważności, kontaktu z samym sobą. Nasza filozofia od zawsze zakładała, że piękno to nie tylko wygląd zewnętrzny. To stan wewnętrznej harmonii, możliwość pozbycia się kompleksów. I cieszę się, że dziś taki sposób myślenia stał się globalnym trendem. My po prostu byliśmy na to gotowi wcześniej.

Jakimi przewagami trzeba dysponować, gdy na rynku konkuruje się z dużo większymi firmami?
Innowacyjnością i elastycznością. Mamy własne laboratorium, badania, jesteśmy wierni naszym przekonaniom. Nie kopiujemy trendów, często je wyprzedzamy. A przede wszystkim mamy relację z klientkami, budowaną latami. To jest nasza największa przewaga. Kobiety wiedzą, że mogą na nas liczyć. I że nasz rozwój nie polega na tym, by firma stawała się coraz większa, lecz coraz lepsza.
Które z wprowadzonych innowacji uważa pani za najbardziej przełomowe?
Jako pierwsi na świecie zastosowaliśmy w kosmetykach kwas foliowy. To była rewelacja. Odkryliśmy, że wnika on do jąder komórek skóry i naprawia uszkodzenia DNA. Kiedy zaprezentowaliśmy wyniki tych badań na kongresie naukowym, jego uczestnicy byli pod wielkim wrażeniem. Jako pierwsi w Europie zaczęliśmy produkować kosmetyki z witaminą K do cery naczynkowej i na wylewy podskórne, a wprowadzenie przez nas na rynek serii kosmetyków chroniących telomery zbiegło się z przyznaniem Nagrody Nobla za teorię starzenia telomerowego. Nieustannie się rozwijamy. Badamy synergię działania różnych związków i tworzymy unikatowe kompleksy substancji aktywnych, które mają dobroczynne działanie na skórę. Opracowujemy nowe technologie produkcji kosmetyków. Prowadzimy badania nad nośnikami, które wnikają w głębokie warstwy skóry i są w stanie przenieść substancje czynne aż do jąder komórkowych.

Za innowacyjne podejście należy też uznać państwa współpracę z uczelniami i ośrodkami badawczymi. Wszystko po to, by wreszcie sięgnąć po Nagrodę Nobla?
Nobla nie planowałam. [śmiech] Ale rzeczywiście współpraca z ośrodkami naukowymi była dla mnie czymś naturalnym. Sama jestem naukowczynią i do dziś mam wielki szacunek dla rzetelnych badań, dyskusji eksperckiej, pracy zespołowej. Nasze odkrycia wykorzystujemy w tworzeniu nowych produktów, bierzemy udział w międzynarodowych kongresach, publikujemy wyniki naszych badań w prestiżowych periodykach naukowych z listy filadelfijskiej. Współpracujemy z uznanymi ośrodkami, m.in. z Instytutem Nenckiego Polskiej Akademii Nauk. Dzięki badaniom możemy wprowadzać na rynek produkty, które nie tylko odpowiadają na potrzeby konsumentów, ale często wyprzedzają trendy w branży kosmetycznej. Nasze odkrycia owocują zgłoszeniami patentowymi i prestiżowymi nagrodami. Dzisiaj mamy 12 patentów i kilkanaście zgłoszeń patentowych czekających na rejestrację. Tworzymy światową awangardę kosmetologii.

Jak sprawić, by przez tak długi czas praca dawała satysfakcję?
Nie myśleć o niej jedynie jak o pracy, lecz jak o misji, drodze, projekcie życia. Oczywiście są momenty zmęczenia, frustracji, trudnych decyzji. Ale jeśli wiesz, po co to robisz i że to ma sens, zadowolenie przychodzi samo. Dla mnie największą satysfakcją nie były nagrody czy rankingi, tylko chwile jak ta, w której od jednej z kobiet usłyszałam: „Dziękuję, bo wasz krem naprawdę mi pomógł”, albo po 20 latach pracy od mojej współpracowniczki: „Czuję, że się tu rozwijam”. Tego nie da się kupić.

Przełomowy moment w karierze, firmie lub biznesie to...?
Jednym z najbardziej przełomowych momentów było stworzenie i rozwój Centrum Naukowo-Badawczego. Od początku wierzyłam,
że nauka jest kluczem do skuteczności kosmetyków, ale dopiero otwarcie własnego ośrodka badawczego pozwoliło nam na prowadzenie zaawansowanych badań i wdrażanie innowacji na światowym poziomie. Kolejnym ważnym krokiem było dołączenie marki Dr Irena Eris do elitarnego francuskiego klubu luksusowych marek – Comité Colbert. To było potwierdzenie, że polska marka może stać się częścią światowego rynku premium i konkurować z największymi. Istotnym momentem była też decyzja o rozwoju segmentu Hoteli SPA. To wtedy zrozumieliśmy, że marka Dr Irena Eris może oferować coś więcej niż tylko kosmetyki – może kreować holistyczne doświadczenie beauty, łączące pielęgnację, relaks i naukę.

Jest pani wymieniana w gronie najbardziej wpływowych kobiet w Polsce. Stworzyła pani jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w kraju. Jakie ma pani marzenia?
Kiedyś marzyłam o tym, żeby mieć własne laboratorium, dziś już je mam. Potem, by stworzyć miejsce, w którym kobiety odzyskają spokój – powstały nasze Hotele SPA: Krynica Zdrój [hotel wyłącznie dla osób powyżej 12. roku życia – przyp. red.], Wzgórza Dylewskie i Polanica Zdrój. Wszystkie trzy niedawno otrzymały międzynarodowy certyfikat Green Key – jedno z najbardziej uznanych odznaczeń w dziedzinie zrównoważonej turystyki.

Dziś marzę, by firma, którą zbudowaliśmy, pozostała wierna własnym wartościom. Aby w świecie, który się zmienia, technicyzuje i czasem spłyca relacje, marka Dr Irena Eris nadal była synonimem prawdziwego piękna, nauki i zaufania.

Co powiedziałaby pani młodej osobie, która chciałaby stać się człowiekiem sukcesu? Jakie słowa dziś skierowałaby pani do młodszej o 30 lat Ireny Eris?
Powiedziałabym: „Spełniaj marzenia, bądź cierpliwa i nie bój się ryzykować”. Kiedy zaczynałam, wszystko wydawało się ogromnym wyzwaniem – trudności z dostępem do surowców, brak kapitału i doświadczenia w biznesie. Dziś wiem, że warto było konsekwentnie podążać własną drogą, nie oglądać się na innych i nie bać się podejmowania trudnych decyzji.

Zobacz także