Sense of Beauty

 
Świat Dr Irena Eris

Rola może być terapią

Z jedną z najlepszych polskich aktorek Magdaleną Boczarską spotykamy się na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie o zjawiskowy look aktorki zadbała marka Dr Irena Eris, wieloletni partner największego święta polskiego kina. Rozmawiamy o jej najnowszych rolach, szukaniu wewnętrznego głosu i emocjach, jakie jej towarzyszą podczas intensywnych planów filmowych.
Sense of Beauty: Interesujące są Twoje metamorfozy! Mówisz w jednym z wywiadów, że lubisz kostium i zmienianie się razem z postacią. Pewnie zupełnie inaczej jest przygotowywać się do ról historycznych, a inaczej do współczesnych, np. serialowych?

Magdalena Boczarska: Ja bym to rozróżniła inaczej. Czego innego wymaga  postać, która ma swój pierwowzór. Wtedy trzeba się zmierzyć z wzorcem – tak było w przypadku roli Michaliny Wisłockiej czy Marii Piłsudskiej. Między nimi zresztą też jest kluczowa różnica, bo Piłsudskiej nikt już współcześnie nie pamięta, natomiast  Wisłocka jest bardzo żywa we wspomnieniach wielu osób. Wiedziałam, że ci, którzy ją pamiętają, będą tę rolę weryfikować, i jeden do jednego porównywać mnie z postacią. Ta sytuacja była dodatkowo stresująca nie tylko ze względu na specyficzny stosunek ludzi do tej postaci, ale także ze względu na to, że granie osoby starszej jest ogromnym wyzwaniem. Łatwo jest zrobić z tego karykaturę.

Byłaś rozliczana z podobieństwa do prawdziwej Michaliny Wisłockiej?
Tak. Ludzie sprawdzali, na ile byłam podobna i zgodna z ich pamięcią i zakodowanym obrazem tej osoby. Wiadomo, że aktor użycza postaci swojej twarzy i osobowości, ale ludzie zawsze będą tych podobieństw szukać.

Wspominasz, że kiedy budowałaś jej postać w „Sztuce kochania”, pomogły Ci akcesoria – torebka, spodnie z tamtych lat. Fascynujące są te haczyki i niuanse, dzięki którym aktor buduje rolę.
Powiem szczerze, że mnie wciąż to zaskakuje – tyle lat w zawodzie, a ciągle nie ma uniwersalnego klucza do budowania postaci, nie ma jakiegoś patentu na to, aby rola do mnie przyszła. Nie jest też wcale oczywiste, że od razu rodzi się chemia miedzy mną a postacią, którą gram. Zdarza się jednak, że jest ona tak ogromna, że po skończeniu zdjęć zostaje naprawdę duża wyrwa emocjonalna. Bo plan to nie tylko postać, ale też towarzyszące mu okoliczności – są takie, gdzie nic się ciekawego nie wydarza, po prostu kończymy pracę i idziemy dalej, ale są takie, na których dzieje się magia i zawsze przekłada się to na efekt, który potem widać na ekranie.

Chemię z partnerami ekranowymi też zwykle widać.
Choć zdarzyło mi się nie mieć chemii z partnerami i stworzyć kreację, która złapała widzów za serce.

Czyli można!
To się zdarza, od tego jesteśmy aktorami. To zresztą znamienne, że ja mam szczęście do takich ról, które – mówiąc kolokwialnie – jeńców nie biorą. Ostatnio sobie uświadomiłam, że reżyserzy nas, aktorów, wprowadzają w te wykreowane światy, nęcą, oferują nam role, a kiedy zdjęcia się skończą, nikt nas z tego nie wyprowadza, sami musimy ogarnąć powrót do rzeczywistości.

Może to jest nisza dla terapeutów, pomoc przy wyjściu z roli?
Niekoniecznie z roli, ale na pewno z emocjonalnego tygla, jaki ta rola pozostawia.
    
Trudno byłoby się chyba zanurzyć w postaci, ale z drugiej strony w jakiś sposób się na nią zaimpregnować?
Są role, gdzie się nie da. W tym roku pracowałam nad dwoma filmami o zupełnie odmiennej tematyce: „Heaven in Hell” i „Różyczka 2”, które mnie absolutnie rozje-chały. Dawno nie zdarzyły mi się tak intensywne plany. Filmy są skrajnie różne, ale jeśli chodzi o emocjonalność, podobnie mocne. Spędziłam pół roku non stop na planie, godząc pracę z małym dzieckiem i rodziną – nie jest łatwo wrócić potem do rzeczywistości. To są role, którym oddałam absolutnie wszystko, co miałam. Do trzewi. Otworzyłam wiele półek, które normalnie trzymam z napisem „nie otwierać”.

Aktorzy w jakimś sensie załatwiają własne, często intymne i trudne tematy poprzez role?
Myślę, że można traktować rolę jako pewnego rodzaju terapię. Nie wstydzę się do tego przyznać i mówię otwarcie, że sama jestem w terapii, dojrzałam do niej po wielu latach, kiedy znalazłam odpowiedniego terapeutę. Wydaje mi się, że nie przez przypadek określone typy osobowościowe wybierają ten zawód. Chodzi mi o to, że być może podświadomie już na etapie decydowania o sobie i swojej dorosłości poczułam, że pociąga mnie pewnego rodzaju wiwisekcja, jaką jest praca z rolą. Aktorstwo to jest ekshibicjonizm i ja chyba od początku uznałam, że jest w nim szansa na uruchomienie w sobie wewnętrznego głosu, znalezienie ujścia dla emocji. Ta praca jest moją wielką pasją i namiętnością, ale jest też wiele momentów, kiedy dostarcza mi emocji takiego kalibru, że mam ochotę powiedzieć: nie wytrzymam, dość.

Aktorstwo wiąże się też z wszechobecną krytyką. Każdy bez ogródek może się wypowiedzieć o tym, jak zagrałaś, jak wyglądasz. Przejmujesz się tym?
Niejednokrotnie tak. Prawie 20 lat w zawodzie i wcale mi nie przeszło. To mnie dotyka i zazwyczaj mogę powiedzieć o tym tylko najbliższym. Myślę jeszcze o czymś innym. Mało który zawód niesie ze sobą takie wystawianie na widok całej swojej kobiecości. Na sesjach zdjęciowych, których staram się nie retuszować, można wy-brać najlepsze ujęcie, ale kiedy chce się dobrze grać, nie można się kontrolować i zastanawiać, jak się wygląda. Kamera rejestruje każdą zmarszczkę, jestem oce-niana na wielu frontach i to nie tylko pod kątem mojej pracy. Jest to często wiwisekcyjne studium mojej fizyczności, i z tym nie zawsze jest mi łatwo.
Ty przecież jesteś zwykle obsadzana w rolach pięknych, atrakcyjnych kobiet, rzadko na potrzeby filmu musisz źle wyglądać.
Zagrałam właśnie w filmie „Heaven in Hell”. Jest to historia o miłości na wielu płaszczyznach – matki do córki, córki do matki, ale też miłości z dużo młodszym mężczyzną, który pojawia się w życiu mojej bohaterki. Kontekst przemijania i różnicy wieku nie był czymś, co wcześniej na co dzień konstatowałam, pomimo że mam młodszego partnera. Na użytek tej roli było to jednak często podkreślane i kiedy skończyły się zdjęcia, zostałam z taką dość niepokojącą refleksją, podczas gdy wcześniej w ogóle o tym nie myślałam. To jest w ogóle ogromny temat socjologiczny – wypychanie starości na boki. Mówi się właściwie tylko o młodości i otacza ją absurdalnym kultem.

A czym dla ciebie jest piękno?
To przede wszystkim charyzma, charme, poczucie humoru. Nie ma piękna bez intrygującej osobowości.

Kreując rolę, często musisz uruchomić w sobie rejony, które są trudne, a co jeśli takich emocji po prostu nie masz?
Nie, to nie jest tak, przecież nie trzeba kogoś zamordować, żeby zagrać mordercę. Zawsze czerpię z tego, co przeżyłam, co mam w sobie. Konstruując w sobie emocję, która jest mi kompletnie obca, bazuję na tej, którą znam, która jest
w moim mniemaniu najbliżej takiego stanu. To jest praca na żywym organizmie. W jednym i drugim filmie zdarzyły mi się sceny bardzo emocjonalne, po których długo nie mogłam dojść do siebie. Co ciekawe, równie kosztowne jest dla mnie przygotowanie się do sceny, jak i wyjście z niej.

Jakie masz sposoby, żeby się wyciszyć i zająć zwykłym życiem? Po emocjonalnym rollercoasterze na planie codzienność może się wydawać nudna i niewystarczająca.
Po latach doświadczeń, gdy wchodzę na plan, wiem już, że to jest rodzaj chwilowej ułudy. Bez bazy życia prywatnego bardzo ciężko byłoby mi wykonywać ten zawód. Powrót do rzeczywistości zawsze zajmuje jednak trochę czasu, to nie jest nigdy proste. Są filmy, o których bardzo trudno zapomnieć, tęskni się za rolą, emocjami, ludźmi, z którymi się ten film tworzyło.

Jakie to uczucie, że tyle osób, których Ty nie znasz, zna Ciebie? Mogą o tobie sporo przeczytać, oglądać Cię w filmach, w mediach. Lubić Cię albo nie lubić.
Ja w ogóle o tym nie myślę! Czuję się do bólu zwyczajną, normalną osobą, która chodzi do sklepu bez makijażu
i zakłada czapkę na głowę, gdy ma zły dzień. Znam osoby, może nie w Polsce, które „odpięły wrotki”, bo mają do tego powody, ale powiedzmy sobie szczerze, nie jesteśmy w Hollywood. Bycie znaną aktorką w Polsce tego w ogóle nie oferuje. (śmiech) Jeśli chodzi o postrzeganie mnie przez ludzi, to z reguły spotykają mnie niesamowicie miłe rzeczy. To, że ktoś chce do mnie podejść i powiedzieć ciepłe słowa, jest bardzo budujące.

Na aktorach ciąży teraz jeszcze jedna odpowiedzialność poza graniem, prowadzenie mediów społecznościowych.
Staram się prowadzić swoje profile w rozważny sposób. Służą mi głównie do budowania wizerunku aktorki. Nie są przedłużeniem mojego życia osobistego, jakimś moim pamiętnikiem czy wyznaniem.

Nie są też sztuczne, bo trudno udawać, w jakim świecie żyjemy.
Media społecznościowe oprócz budowania wizerunku mogą też służyć słusznej sprawie. Są platformą, poprzez którą mogę wyrazić swój sprzeciw albo poparcie, podzielić się czymś, co mnie boli. Nie jestem obojętna, uważam, że bycie osobą publiczną to pewnego rodzaju obowiązek.

Na planie „Różyczki 2” był Waldemar Pokromski, światowej sławy charakteryzator. Jak się z nim pracuje?
Waldemar to nie jest tylko charakteryzator – to jest po prostu persona! Ma 77 lat, ale kiedy byliśmy w Jerozolimie, miał tyle energii, że niekiedy nie mogliśmy za nim nadążyć. Jest absolutnie cudny, ma niesamowitą, silną osobowość. Ekipa pokochała różne jego powiedzenia. On nic nie musi, pracuje, bo chce. Wybiera projekty, w które wierzy. Ma jakiś rodzaj jasności, spełnienia i radości z tego, co robi. Filmy, przy których pracował, świadczą same o sobie: „Lista Schindlera”, „Pianista”, „Funny games”, „Biała wstążka”, „Pachnidło”, „Zimna wojna”.

Mogłabyś robić w życiu coś innego?
Nie wyobrażam sobie. Bardzo cenię domową codzienność, ale chyba trudno byłoby mi się odnaleźć bez pewnego rodzaju furtki, jaką jest aktorstwo. Z całym bagażem, jakie ono niesie, dobrym i złym. To jest bardzo trudny zawód. Przepiękny, ale bardzo trudny. I mówię to z pozycji osoby spełnionej, która gra główne role i nie narzeka na brak propozycji.
Magdalena Boczarska
urodziła się 12 grudnia 1978 roku w Krakowie. Tam też ukończyła studia na wydziale aktorskim PWST. Już w czasie studiów otrzymała nagrodę im. Mikołaja Grabowskiego na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, za rolę Kobiety w spektaklu „Rajski ogród". Wkrótce po dyplomie zadebiutowała na deskach Teatru Nowego w Łodzi tytułową rolą w przedstawieniu „Kurka wodna”, którą nagrodzono na XXVIII Opolskich  Konfrontacjach Teatralnych jako najlepszy debiut. W 2003 roku przeniosła się do Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie występuje do dziś.

Jej pierwszą rolą kinową była postać Ani w filmie „Pod powierzchnią", w roku 2006. Laureatka Orła za rolę główną w filmie Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (2017) oraz nagród Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych za pierwszoplanowe role w filmach „Różyczka" (2010) i „Piłsudski" (2019). Wystąpiła też w wielu popularnych filmach takich jak m.in. „Lejdis" (2008), „Idealny facet dla mojej dziewczyny" (2009), „Bejbi blues" (2012), „W ukryciu" (2013) czy „Obywatel" (2014); w serialach takich jak m.in. „39 i pół" (2008–2009), „Druga szansa" (2016–2018), „Pod powierzchnią" (2018–2019), „Król" (2020) czy „Żywioły Saszy" (2020), a także kilkunastu sztukach teatralnych. W 2022 roku została ambasadorką marki  Dr Irena Eris.

Zobacz także