Sense of Beauty

 
Świat Dr Irena Eris

Szukam różnic między mną a postacią

Agata Buzek jest aktorką europejską. Gra w Polsce i za granicą. W kinie i w teatrze. Właśnie otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą w tegorocznej edycji Polskich Nagród Filmowych Orły za film „Moje wspaniałe życie”. Jednym z jej ostatnich projektów jest także film „Iluzja”, w którym także gra główną rolę.
Mam wrażenie, że niechętnie mówi Pani o kulisach projektów zawodowych. Tak jakby wolała  Pani, żeby one same się broniły?
Tak, to prawda. Kiedy gram w filmie lub teatrze, to jest moja wypowiedź. Nasza zbiorowa wypowiedź. Nie lubię jej potem rozcieńczać dodatkowymi opowieściami, ona już należy do widzów, to ich czas na komentarze i przeżycia.  Zrobiliśmy bardzo esencjonalny napar z rozmaitych ziół, które misternie dobraliśmy, nie ma sensu opowiadać o nim, chciałabym, żeby ludzie sami skosztowali. Nie po to tworzę postaci, żeby o nich opowiadać. A mówiąc za dużo, można też odbiorców za bardzo ukierunkować, zamknąć na ich osobistą, całkowicie dowolną interpretację. Odbiór spektaklu lub filmu powinien, moim zdaniem, być przede wszystkim emocjonalny, zmysłowy.

W filmie „Moje wspaniałe życie” w reżyserii Łukasza Grzegorzka gra Pani kobietę, która znajduje w sobie siłę, żeby przestać udawać, wstydzić się swoich potrzeb, chować się za społecznymi rolami.
I właśnie zaczynamy nazywać i sugerować widzowi interpretację. Ale skoro już to padło – tak, dla mnie jest to film o wyzwoleniu. O wyzwoleniu kobiety. Ale ponieważ scenariusz napisał i film wyreżyserował mężczyzna – Łukasz Grzegorzek – jasne jest, że to nie tylko film o kobietach i dla kobiet. Założenie, że mężczyźni i kobiety się nie rozumieją, jest błędem. Żyjemy wspólnie, blisko i właśnie się rozumiemy, a nawet się kochamy!

Być może wysiłek, aby wyzwolić się z narzuconych ról społecznych, jest doświadczeniem uniwersalnym? Mąż głównej bohaterki też wydaje się uwięziony w funkcjach, które pełni.
W momencie, kiedy Jo się wyzwoliła, cała reszta rodziny też została nago. Ona włożyła patyk w szprychy i wszyscy się wykopyrtnęli. Walczy o swoją wolność i tym samym zmusza innych do prawdy. Nie po to, aby wszystkiemu w życiu zaprzeczyć, ale być może dowiedzieć się, że to, co ma w zasięgu ręki, jest właśnie tym najważniejszym.

Akurat ta bohaterka pokazuje nam próbę emancypacji, postawienia na własne potrzeby. Zastanawiam się, czy przygotowując się do roli, zawsze można odnaleźć w sobie jakąś część postaci, czy czasem trzeba budować ją całkowicie od podstaw?
Jest różnie. Obserwuję, jak u mnie się to zmienia. Kiedyś starałam się przede wszystkim szukać różnic pomiędzy mną a postacią, a teraz mniej się bronię przed podobieństwami. Różnice są bardzo inspirujące, uwalniają wyobraźnię. O czym marzy moja bohaterka, a co mnie nie interesuje? Co lubię, a czego ona nie znosi? Zalety, umiejętności i wady, które ma moja postać, a których ja nie mam.  Inne tempo reakcji, sposób myślenia, inne zdanie o świecie itd. Ale nauczyłam się akceptować, że najważniejsze jest to, co mam w sobie, to, czym tylko ja dysponuję, moje doświadczenia. Już się z tym godzę, że nie stanę się nagle niską, korpulentną, czarnoskórą śpiewaczką jazzową.

Aby z tego czerpać, trzeba się nauczyć akceptować to, co mamy w sobie. Myślę, że można to odnieść do stopniowo nabywanej dojrzałości, nie tylko aktorskiej, ale także kobiecej.
W tym celu trzeba chociaż trochę uwierzyć, że ma się wystarczająco dużo, że wszystko w nas samych stanowi zasoby, a nie deficyty, że zasobem są również słabości, nieumiejętności, lęk. Trudno uciec od własnej konstrukcji psychicznej i fizycznej również. Na przestrzeni lat przestałam się bać je pokazywać. Zdałam sobie sprawę, że właśnie one stanowią mój warsztat. Ale to bywało trudne, to godzenie się, że nie mogę się oddzielić od swojej pracy, nie mam farb, pędzla, sztalugi, dłuta, nut, pióra, niczego, co można odłożyć, wyrzucić. Jestem tylko ja, właśnie z moją konstrukcją psychofizyczną. Wydaje mi się, że dlatego jest tyle metod pracy aktorskiej. Nieustannie ludzie próbują ogarnąć i skodyfikować ten fenomen. A w rezultacie każdy aktor ma swoją metodę pracy, nawet jeśli próbuje pracować według jakiejś wymyślonej techniki, to i tak musi w końcu stworzyć własną, unikalną, dopasowaną do jego niepowtarzalnej konstrukcji.
Kadr z filmu „Dovbush”, reż. Oles Sanin, prod. Roman Klympush, 2021
Nauczyłam się akceptować, że najważniejsze jest to, co mam w sobie, to, czym tylko ja dysponuję, moje doświadczenia.
Kadr z filmu „Iluzja”, reż. Marta Minorowicz, prod. Izabela Kiszka-Hoflik, 2022, fot. Rafał Pijarski
Jaka jest Pani metoda pracy?
W tej chwili bardzo polegam na muzyce. Do każdej roli mam playlistę, do każdej sceny mam inny kawałek muzyczny. Jeśli nie starcza mi na planie skupienia, czuję, że się za dużo dzieje, i potrzebuję się odciąć, włączam muzykę, która jest związana z postacią albo wręcz ze sceną, którą będziemy za chwilę kręcić. Czasem jest to muzyka, która wywołuje bardzo silne emocje. Nie jestem w stanie wytłumaczyć dokładnie, jak to działa, ale jest skuteczne. Na przykład przed trudnymi scenami, kiedy mam grać rozpacz, płacz, słucham w kółko tego samego utworu, bo powoduje we mnie konkretne emocje. Co ciekawe, już przy innym filmie to się wyczerpuje, playlisty służą mi do jednej roli. Do następnej robię kolejną. Kiedyś bardziej inspirowały mnie rzeczy wizualne, zdjęcia, kolory, malarstwo, obrazy dostrzeżone na ulicy. Teraz jest czas dźwięku, a co będzie dalej? To się dopiero okaże.

Jest Pani weganką, jak wpływa to na codzienne wybory?
To jest ważny aspekt mojego życia. Definiuje pewne priorytety. Od kiedy podjęłam decyzję, aby w minimalny sposób korzystać z krzywdy innych stworzeń, wymaga to ode mnie pewnego wysiłku – rozróżniania, czego chcę, a czego na pewno nie chcę, sprawdzania, co jem, czym się myję, czym się otaczam, co kupuję. Nie używam skóry, nie mówiąc już o futrach. Szukam rzeczy wegańskich, na przykład aby buty można było określić jako wegańskie, nie wystarczy, że nie zostały uszyte ze skóry, chodzi także o sprawdzenie, czy klej i wszystkie inne składniki, których użyto przy produkcji, nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego lub nie były testowane na zwierzętach. Są to produkty „cruelty free”, pozbawione okrucieństwa.

„Iluzja” w reżyserii Marty Minorowicz  to jest smutny film?
To jest film o bardzo trudnych przeżyciach, których naprawdę nikt sobie nie życzy i nie życzyłoby się ich najgorszemu wrogowi. Pokazujemy to bardzo subtelnie w nieoczywisty sposób, tworząc enigmatyczny obraz, w którym fakty są ledwie dotykane, a widz musi uruchomić empatię, wyobraźnię. Pokazujemy tylko drobne maźnięcia, pojedyncze sygnały. To jest film, który oddaje stan emocjonalny, nie dając jednoznacznych odpowiedzi. Sposób filmowania, kolory i tempo są podporządkowane sposobowi odczuwania, temu, co się dzieje w środku kobiety, którą gram.

Nad czym teraz Pani pracuje?
Przede mną niewielkie zagraniczne wyzwania jesienią, będą to bardziej przygody i spotkania niż wielkie role. Na razie myślę o wakacjach i odpoczynku, i o pięknych dwóch tygodniach we Wrocławiu, bo jestem w tym roku w jury festiwalu filmowego Nowe Horyzonty.
Do każdej roli mam playlistę, do każdej sceny – inny kawałek muzyczny.
Kadr z filmu „The Pit”, reż. Dace Puce, prod. Kristele Pudane, 2020

Zobacz także