W samym języku alpinizmu są określenia, np. atak szczytowy, sugerujące, że góry się atakuje, zdobywa i porzuca. A Ty powiedziałaś kiedyś, że weszłaś na K2, bo ta góra jest po prostu piękna i zawsze Ci się podobała. To zupełnie inny sposób myślenia i odczuwania.
O jak ja nie lubię tych wojskowych sformułowań. Kiedyś dyskutowałyśmy na ten temat ze znajomą żeglarką i doszłyśmy do wniosku, że z naturą się przecież nie walczy, tylko trzeba się z nią układać. Dla mnie ważna jest więź z górą, nawet jeśli jej nie zdobędę – o właśnie, zawsze się waham przed tym określeniem, szukam synonimów. Żadnej wyprawy nie traktuję jako nieudanej, każda czegoś uczy i zawsze daje ciekawe doświadczenia. Zdarzały się góry na które jechałam ze względów towarzyskich, ale większość, na które wchodziłam, wybrałam, bo bardzo mi się spodobały wizualnie. K2 jest bez wątpienia zjawiskowa, podobnie Matterhorn w Alpach Zachodnich (4478 m n.p.m. ) – one mnie w jakiś sposób urzekły. Chęć ich poznania i pobycia na górze, a nie zaliczenie kolejnego szczytu, zawsze jest dla mnie punktem wyjścia do myślenia o wyprawie.
Jak wyglądały przygotowania do Twojej ostatniej wyprawy, podczas której weszłaś na K2?
Niektóre alpinistki się śmieją, że zdobycie funduszy jest trudniejsze niż samo zdobycie góry, bo jest to proces bardzo długi i niewdzięczny. Przykro mi o tym mówić, ale kobiety są w gorszej pozycji, zdarza się, że panowie łatwiej dostają instytucjonalne dofinansowanie. Szukając sponsorów, uderzałam do firm finansujących wyprawy himalajskie i niestety często dostawałam odmowę… Tym bardziej doceniam te, które mi zaufały i pomogły spełnić kolejne marzenie. Wielkie podziękowania dla marki Dr Irena Eris, która pomogła mi zarówno w kosztach, jak i wyposażyła mnie w kosmetyki, które bardzo mi się przydały! Przy okazji, rozmawiając z szefową Centrum Naukowo-Badawczego Dr Irena Eris, dużo się dowiedziałam na temat ich działania.
Co zabrałaś ze sobą do plecaka?
Na takich wyprawach najbardziej pożądane są kremy z filtrem – Pharmaceris A Medic Protection SPF100+ – ochronny krem do twarzy i ciała był dla mnie najważniejszym kosmetykiem. Na wysokości słońce pali momentalnie! W bazie nie ma prysznica, ale można sobie poradzić i jakoś się umyć, co jest w tych warunkach niebywałym luksusem. Po takiej kąpieli, kiedy przychodzę do namiotu, robię sobie mini SPA. Świetnie sprawdziły mi się niebieskie Kapsułki Redukujące Zmarszczki Wokół Oczu Ust na Noc, Neometric i przede wszystkim emolientowy krem barierowy do twarzy i ciała, z serii Emotopic. Skóra w górach bardzo się wysusza, profesjonalne nawilżenie było więc naprawdę zbawienne!
Załóżmy, że zbierzemy już fundusze – jak wyglada organizacja takiej wyprawy?
Jeżeli mamy swój zespół, to wszystko organizujemy pod indywidualnym kątem. Jeżeli nie mamy, możemy dołączyć do międzynarodowego teamu – standardowo korzysta się z agencji, które organizują transport i wszystkie pozwolenia. Trekking, czyli dojście do obozu bazowego ,odbywa się wspólnie z większą ekipą, a to, co się planuje ponad bazą, zależy od indywidualnych strategii. Najczęściej w naturalny sposób ludzie dobierają się w zespoły. Jeśli nie mamy swoich partnerów, możemy się wspinać z kimś przydzielonym przez agencję – na K2 są to nepalscy Szerpowie albo Pakistańczycy popularnie nazywani HAPami (od ang. High Altitude Porter). Poza tym między sobą, w gronie wspinaczy, też tworzą się spontaniczne miniteamy. Ogólnie w górach wszyscy się wspieramy i wzajemnie sobie pomagamy.
W tym roku media pokazały zdjęcie kolejki chętnych do wejścia na K2. Faktycznie są tam aż takie tłumy?
Akurat tak się zdarzyło, że na zdjęciu jest team z agencji, którą założył Nepalczyk Nirmal Purja, zwany Nimsem. Panuje u niego wojskowy tryb zarządzania wspinaczami, nikt nie chodzi indywidualnie, tylko wszyscy razem. Ale to jest wyjątek, w innych agencjach każdy sam planuje, kiedy chce iść do góry. Nie jest też tak, że na K2 non stop działają jakieś wyprawy. Tak zwany okres dobrej pogody był w tym roku i tak długi, bo trwał aż tydzień. Owe okno to czas, kiedy warunki pogodowe dają szansę, aby wejść na szczyt.
Pogoda to chyba w górach największa niewiadoma?
Na ośmiotysięcznikach trzeba zakładać, że pogoda może się szybko zmienić – w tym roku tego mocno doświadczyłam. Żeby być w określonym dniu na szczycie, trzeba wyjść nawet przy złej pogodzie. Wiedziałam, że wychodząc, będę miała trudne warunki, ale dzięki temu na szczycie będzie lepiej – to jest jednak ruletka, bo pogoda może nas zawsze zaskoczyć.
Czy dopada Cię lęk? Jak sobie z nim radzisz?
W himalaizm wpisane jest duże ryzyko. jasne, że boję się przed każdą wyprawą! Pamiętam, jak kiedyś robiłam kurs spadochronowy i spytałam instruktora, czy po tylu skokach jeszcze się boi. Powiedział: „Tak, jak najbardziej się boję. Jeżeli ktoś mi mówi, że się nie boi, to albo kłamie, albo jest niespełna rozumu”.Rzeczywiście tak jest i ta odpowiedź bardzo pasuje do alpinizmu. Strach jest rzeczą normalną dla człowieka, ale ważne, żeby nie był on paraliżujący, powodujący zagubienie i przerażenie. To powinien być strach motywujący do rozsądnych decyzji, żeby w razie czego móc się mądrze wycofać. Trzeba umieć to wyważyć – moim celem jest nie tyle szczyt, co bezpieczny powrót z wyprawy, a najlepiej jeszcze bez żadnych odmrożeń.
Jak wyglądają przygotowania, stresujesz się przed wyjazdem?
Na początku, kiedy ogłaszam, że planuję wyprawę, są radość i podekscytowanie. Gorzej, kiedy wielkimi krokami zbliża się już wyprawa i zostaje parę dni do wyjazdu. W domu mój mąż chodzi podminowany i zwykle ucieka w pracę. Oboje się denerwujemy, bo każde z nas zdaje sobie sprawę, że mogę z tej wyprawy po prostu nie wrócić. Im bliżej wyprawy, najchętniej bym z niej zrezygnowała, ale już mi nie wypada, bo wszyscy już trzymają kciuki. Apogeum jest pożegnanie. Bardzo wtedy uważamy na słowa, żeby nie było żadnego „Żegnaj”, tylko „Do zobaczenia”.