Sense of Beauty

 
Świat Dr Irena Eris

Z naturą się nie walczy

Alpinistka Monika Witkowska opowiada o kobiecej stronie górskiej mocy, emocjach i mini SPA na drugim pod względem wysokości na Ziemi łańcuchu górskim – Karakorum.
Czy kobietom w alpinizmie jest trudniej?
Znam wiele przykładów na to, że dziewczyny radzą sobie fizycznie nie gorzej niż mężczyźni. Nawet jeśli rzeczywiście jesteśmy trochę słabsze, i tak ostatecznie różnice się zacierają. Ja na przykład na niższych wysokościach jestem słabsza od chłopaków i nie zamierzam z tym walczyć. Ale wyżej nadrabiam, szybciej się aklimatyzuję i jeśli dołożymy do tego kobiecą determinację, ostatecznie wychodzi na to, że koledzy wcale nie muszą na mnie czekać.

Trudno pewnie generalizować, bo każdy jest inny, ale co jest naszym, kobiecym atutem w tym sporcie?
Atutem kobiet jest to, że zdając sobie sprawę, że jesteśmy fizycznie słabsze, wykazujemy się umiejętnością planowania i strategii. Mężczyźni często do wielu rzeczy podchodzą siłowo, chcą za wszelką cenę iść szybciej, wykazać się, udowodnić, że dadzą radę, a potem okazuje się, że na dłuższą metę nie jest to skuteczna metoda. Kobiety idą po swojemu, czasem może wolniej, ale w ostatecznym rozrachunku mamy to lepiej rozplanowane.

Kobiety gór mają moc!
Generalnie nie jestem za tym, żeby licytować się w górach, która płeć jest mocniejsza – każdy powinien robić swoje. Bez wątpienia mamy trudniej z uwagi na fizjologię i w górach jest to naprawdę odczuwalne. Nie chodzi nawet o względy higieniczne, ale o to, że podczas menstruacji wypłukuje nam się żelazo, co ma przełożenie na czerwone krwinki i dystrybucję tlenu w organizmie. To nas mocno osłabia, ale nie eliminuje, bo my, kobiety, mamy bardzo mocną psychikę. W tym roku na K2 była Chinka, która zdobyła wszystkie ośmiotysięczniki bez dodatkowego tlenu, i muszę powiedzieć, że niewielu mężczyzn jej dorównywało. Śmiali się, że ona chyba jest z kosmosu! Po prostu dziewczyna ma niesamowite predyspozycje.

Podoba mi się Twoje podejście, w jednym z wy-wiadów mówiłaś, że wspinasz się z pasji. Nic nie musisz i z nikim się nie ścigasz.
Zawsze o wiele ważniejsze było dla mnie przeżywanie, poznawanie niż zaliczanie kolejnych sukcesów. Nie chodzi mi o to, żeby „klepnąć” szczyt i przenieść się szybko na następną górę. Oczywiście doceniam tych, którzy biją rekordy, ale to nie jest moja ścieżka. Ja uważam, że nie tyle cel jest ważny, ile droga do niego. Czasem wolę dojść do celu trochę później, ale mieć czas na podziwianie widoków, zamienienie kilku słów z kimś po drodze, doświadczanie tu i teraz.

Proces jest ważniejszy, niż wymierny sukces. To też przeciwieństwo stawania w szranki i walki o wygraną.
Każdy ma inne podejście do gór, moje jest zdecydowanie bardziej podróżnicze niż sportowe. Często jestem pytana, w ilu krajach byłam, i kiedyś wyliczyłam, że było ich około 180, ale dla mnie ważne jest ich poznanie, a nie odhaczenie. Moim celem nie jest zwiedzenie wszystkich krajów świata, i to samo dotyczy gór. Po wyprawach większość wspinaczy, schodząc ze szczytu, jak najszybciej chce wracać do cywilizacji. Na K2 było to nagminne – ludzie, nie dochodząc jeszcze do bazy, łączyli się przez radio, żeby im zamówić tragarzy. Ja też się połączyłam, ale z odwrotną prośbą. Zależało mi, żeby przypadkiem nikt nie zamówił mi od razu transportu, bo chciałam w tej bazie jeszcze trochę pobyć. To jest dla mnie ważny czas na wewnętrzne przetrawienie wyprawy. Chcę mieć czas na osobistą rozmowę z górą.
Strach może być motywujący do rozsądnych decyzji. Moim celem jest nie tyle szczyt, co bezpieczny powrót z wyprawy, a najlepiej jeszcze bez żadnych odmrożeń.
W samym języku alpinizmu są określenia, np. atak szczytowy, sugerujące, że góry się atakuje, zdobywa i porzuca. A Ty powiedziałaś kiedyś, że weszłaś na K2, bo ta góra jest po prostu piękna i zawsze Ci się podobała. To zupełnie inny sposób myślenia i odczuwania.
O jak ja nie lubię tych wojskowych sformułowań. Kiedyś dyskutowałyśmy na ten temat ze znajomą żeglarką i doszłyśmy do wniosku, że z naturą się przecież nie walczy, tylko trzeba się z nią układać. Dla mnie ważna jest więź z górą, nawet jeśli jej nie zdobędę – o właśnie, zawsze się waham przed tym określeniem, szukam synonimów. Żadnej wyprawy nie traktuję jako nieudanej, każda czegoś uczy i zawsze daje ciekawe doświadczenia. Zdarzały się góry na które jechałam ze względów towarzyskich, ale większość, na które wchodziłam, wybrałam, bo bardzo mi się spodobały wizualnie. K2 jest bez wątpienia zjawiskowa, podobnie Matterhorn w Alpach Zachodnich (4478 m n.p.m. ) – one mnie w jakiś sposób urzekły. Chęć ich poznania i pobycia na górze, a nie zaliczenie kolejnego szczytu, zawsze jest dla mnie punktem wyjścia do myślenia o wyprawie.

Jak wyglądały przygotowania do Twojej ostatniej wyprawy, podczas której weszłaś na K2?
Niektóre alpinistki się śmieją, że zdobycie funduszy jest trudniejsze niż samo zdobycie góry, bo jest to proces bardzo długi i niewdzięczny. Przykro mi o tym mówić, ale kobiety są w gorszej pozycji, zdarza się, że panowie łatwiej dostają instytucjonalne dofinansowanie. Szukając sponsorów, uderzałam do firm finansujących wyprawy himalajskie i niestety często dostawałam odmowę… Tym bardziej doceniam te, które mi zaufały i pomogły spełnić kolejne marzenie. Wielkie podziękowania dla marki Dr Irena Eris, która pomogła mi zarówno w kosztach, jak i wyposażyła mnie w kosmetyki, które bardzo mi się przydały! Przy okazji, rozmawiając z szefową Centrum Naukowo-Badawczego Dr Irena Eris, dużo się dowiedziałam na temat ich działania.

Co zabrałaś ze sobą do plecaka?
Na takich wyprawach najbardziej pożądane są kremy z filtrem – Pharmaceris A Medic Protection SPF100+ – ochronny krem do twarzy i ciała był dla mnie najważniejszym kosmetykiem. Na wysokości słońce pali momentalnie! W bazie nie ma prysznica, ale można sobie poradzić i jakoś się umyć, co jest w tych warunkach niebywałym luksusem. Po takiej kąpieli, kiedy przychodzę do namiotu, robię sobie mini SPA. Świetnie sprawdziły mi się niebieskie Kapsułki Redukujące Zmarszczki Wokół Oczu  Ust na Noc, Neometric i przede wszystkim emolientowy krem barierowy do twarzy i ciała, z serii Emotopic. Skóra w górach bardzo się wysusza, profesjonalne nawilżenie było więc naprawdę zbawienne!

Załóżmy, że zbierzemy już fundusze – jak wyglada organizacja takiej wyprawy? 
Jeżeli mamy swój zespół, to wszystko organizujemy pod indywidualnym kątem. Jeżeli nie mamy, możemy dołączyć do międzynarodowego teamu – standardowo korzysta się z agencji, które organizują transport i wszystkie pozwolenia. Trekking, czyli dojście do obozu bazowego ,odbywa się wspólnie z większą ekipą, a to, co się planuje ponad bazą, zależy od indywidualnych strategii. Najczęściej w naturalny sposób ludzie dobierają się w zespoły. Jeśli nie mamy swoich partnerów, możemy się wspinać z kimś przydzielonym przez agencję – na K2 są to nepalscy Szerpowie albo Pakistańczycy popularnie nazywani HAPami (od ang. High Altitude Porter). Poza tym między sobą, w gronie wspinaczy, też tworzą się spontaniczne miniteamy. Ogólnie w górach wszyscy się wspieramy i wzajemnie sobie pomagamy.

W tym roku media pokazały zdjęcie kolejki chętnych do wejścia na K2. Faktycznie są tam aż takie tłumy?
Akurat tak się zdarzyło, że na zdjęciu jest team z agencji, którą założył Nepalczyk Nirmal Purja, zwany Nimsem. Panuje  u niego wojskowy tryb zarządzania wspinaczami, nikt nie chodzi indywidualnie, tylko wszyscy razem. Ale to jest wyjątek, w innych agencjach każdy sam planuje, kiedy chce iść do góry. Nie jest też tak, że na K2 non stop działają jakieś wyprawy. Tak zwany okres dobrej pogody był w tym roku i tak długi, bo trwał aż tydzień. Owe okno to czas, kiedy warunki pogodowe dają szansę, aby wejść na szczyt.

Pogoda to chyba w górach największa niewiadoma? 
Na ośmiotysięcznikach trzeba zakładać, że pogoda może się szybko zmienić – w tym roku tego mocno doświadczyłam. Żeby być w określonym dniu na szczycie, trzeba wyjść nawet przy złej pogodzie. Wiedziałam, że wychodząc, będę miała trudne warunki, ale dzięki temu na szczycie będzie lepiej – to jest jednak ruletka, bo pogoda może nas zawsze zaskoczyć.

Czy dopada Cię lęk? Jak sobie z nim radzisz?
W himalaizm wpisane jest duże ryzyko. jasne, że boję się przed każdą wyprawą! Pamiętam, jak kiedyś robiłam kurs spadochronowy i spytałam instruktora, czy po tylu skokach jeszcze się boi. Powiedział: „Tak, jak najbardziej się boję. Jeżeli ktoś mi mówi, że się nie boi, to albo kłamie, albo jest niespełna rozumu”.Rzeczywiście tak jest i ta odpowiedź bardzo pasuje do alpinizmu. Strach jest rzeczą normalną dla człowieka, ale ważne, żeby nie był on paraliżujący, powodujący zagubienie i przerażenie. To powinien być strach motywujący do rozsądnych decyzji, żeby w razie czego móc się mądrze wycofać. Trzeba umieć to wyważyć – moim celem jest nie tyle szczyt, co bezpieczny powrót z wyprawy, a najlepiej jeszcze bez żadnych odmrożeń.

Jak wyglądają przygotowania, stresujesz się przed wyjazdem?
Na początku, kiedy ogłaszam, że planuję wyprawę, są radość i podekscytowanie. Gorzej, kiedy wielkimi krokami zbliża się już wyprawa i zostaje parę dni do wyjazdu. W domu mój mąż chodzi podminowany i zwykle ucieka w pracę. Oboje się denerwujemy, bo każde z nas zdaje sobie sprawę, że mogę z tej wyprawy po prostu nie wrócić. Im bliżej wyprawy, najchętniej bym z niej zrezygnowała, ale już mi nie wypada, bo wszyscy już trzymają kciuki. Apogeum jest pożegnanie. Bardzo wtedy uważamy na słowa, żeby nie było żadnego „Żegnaj”, tylko „Do zobaczenia”.
Chęć ich poznania i pobycia na górze, a nie zaliczenie kolejnego szczytu, zawsze jest dla mnie punktem wyjścia do myślenia o wyprawie.
Monika Witkowska (ur. 1966  r. w Warszawie) – z zawodu dzien­­nikarka, z pasji podróżniczka, himalaistka, żeglarka, pisarka, przewodniczka wypraw trekkingowych
i działaczka charytatywna. Wspina się na ośmiotysięczniki od dziesięciu lat.

www.monikawitkowska.pl

Zobacz także