Sense of Beauty

 
Świat Dr Irena Eris

Zanurzyć się w coś, co nieznane

Twoje filmy tropią wyobrażone światy, do których na co dzień nie mamy dostępu. W „Fudze” obserwujemy dziwny stan świadomości kobiety, która zapomniała, kim jest, w „Córkach dancingu” wciąga nas fantazja na temat syren żyjących wśród ludzi, w Twoim najnowszym filmie „The Silent Twins” towarzyszymy bliźniaczkom, które stworzyły własny świat i odmówiły kontaktu z otoczeniem. Możemy się zanurzyć w te tajemnicze, wewnętrzne światy bohaterów. To bardzo wciągające.
Z Agnieszką Smoczyńską spotykamy się tuż po jej powrocie z 75. Festiwalu w Cannes, na którym jej film „The Silent Twins” został przyjęty owacją na stojąco. Rozmawiamy o pracy na planie, wrażeniach z festiwalu i fascynującej historii bohaterek filmu, którego partnerem jest m.in. marka Dr Irena Eris.
To ciekawe, co mówisz, bo zarówno w „Fudze”, „Córkach dancingu”, jak i w „The Silent Twins” są przestrzenie, do których na co dzień nie mamy dostępu. To jest próba zajrzenia do tych światów, zrozumienia ich i poznania. Wariacja na temat, jak by to było znaleźć się w tym uniwersum. Dlatego też te filmy mogą być pociągające dla widzów, ale są też pociągające dla nas jako twórców. Myślę tutaj o całym zespole, który zaprosiłam do współpracy. O Kubie Kijowskim, Jagnie Dobesz, Zuzie Wrońskiej i Marcinie Macuku, Kai Kołodziejczyk, Kasi Lewińskiej, Marcinie Lenarczyku, Basi Rupik, Agnieszce Glińskiej, producentce Klaudii Śmiei-Rostworowskiej, jak i reszcie ekipy, która pracowała nad filmem. Zanurzamy się w coś, co jest nam nieznane, a w jakimś sensie ciekawe do eksplorowania. Nad filmem pracuje się kilka lat, więc temat musi być na tyle pojemny, żeby przez kilka lat mógł dawać bodźce i przestrzeń do zgłębiania.
W „The Silent Twins” ważny jest sposób przechodzenia do tego tajemniczego świata, jaki stworzyły sobie siostry. Próba uchwycenia momentu transgresji.
 
Zostało to rozegrane w taki sposób, że zmienia się kolor, czasem dźwięk czy muzyka, pojawiają się elementy wizualne, które widzieliśmy gdzieś w poprzednich kadrach. Bliźniaczki, grane przez Letitię Wright i Tamarę Lawrance, były pisarkami. Pisały, opowiadały historie swoich lalek, którymi się bawiły. Książka June Gibbons „Pepsi-Cola addict” została nawet wydana. Dlatego elementem przejścia do ich intymnego, wymyślonego świata ustanowiliśmy słowo. To, co mnie najbardziej pociągało w tej historii, to zderzenie dwóch światów, tego wyobrażonego z tym zapisanym, w jakimś sensie ubranym już w słowo, myśl i też w wyobraźnię. Zainspirowani pisanymi przez siostry historiami użyliśmy animacji poklatkowych, które specjalnie dla nas stworzyła Basia Rubik. Wykorzystała w nich laleczki, którymi siostry bawiły się jako małe dziewczynki. Wymyślały na ich temat przeróżne, czasami absurdalne historie w klimacie Tima Burtona. 
 
W relacji sióstr Gibbons szokujące jest zderzenie niesamowitej wrażliwości, a z drugiej strony przemocy, bo były też w stosunku do siebie agresywne.
 
Tak, siostry były jakby ze sobą stopione w jedno, nie miały między sobą żadnych granic, jakie zwykle są pomiędzy rodzeństwem. Wiem, że bliźniacy czasem mają je rozluźnione, ale one nie miały ich w ogóle i czasami bywały wobec siebie okrutne. Przez całe życie próbowały się rozdzielić. Do pewnego stopnia można to potraktować jako metaforę relacji. Bardzo bliskiej relacji, która daje siłę, ale też bardzo ogranicza.
 
Jak pracowało się z dziećmi na planie?
 
To było dosyć trudne, bo pracowaliśmy nad filmem podczas pandemii. Część zdjęć próbnych i castingów musiała się odbywać online, a potem miałyśmy bardzo ograniczony dostęp do siebie nawzajem. Zaprosiłam do współpracy reżyserkę Norah McGettigan. Na planie była również choreografka Kaja Kołodziejczyk, która pracowała nad ruchem naszych bohaterek, ponieważ bliźniaczki Gibbons zachowywały się bardzo synchronicznie, jakby miały jeden oddech i jedno ciało połączone niewidzialną nicią. Dlatego w procesie tworzenia ich postaci pracowałyśmy zawsze razem, tak aby aktorki miały poczucie, że są jednym ciałem. Bardzo młode Leah Mondesir-Simmonds i Eva-Arianna Baxter były niesamowite i bardzo skupione. Wchodziłyśmy głęboko w niektóre sceny i pojawiły się naprawdę magiczne momenty.
Bliźniaczki przez całe życie próbowały się rozdzielić. Do pewnego stopnia można to potraktować jako metaforę relacji. Bardzo bliskiej relacji, która daje siłę, ale też bardzo ogranicza.
Na ile reżyser może precyzyjnie zaplanować efekt, jaki chce uzyskać? Czy jego koncepcja może pozostać niezmienna, mimo tak dużej ilości czynników, jakie pojawiają się na planie?
 
Ja mam bardzo duży margines na to, że powstawanie filmu to jest proces, że wszystkie jego elementy ciągle dochodzą, nawet już podczas zdjęć. Uzupełniają się, a czasem kompletnie zmieniają to, co wcześniej sobie wymyśliłam. Bardzo lubię te momenty, kiedy muszę konfrontować to, co już wymyślone, z nowym. Oczywiście wcześniej powstają dokładne dokumentacje, robimy storyboardy, czyli rozrysowujemy zwłaszcza te najtrudniejsze sceny, ale w momencie kiedy wchodzi się na plan, kiedy już są aktorzy, kostiumy – pojawia się przestrzeń, której nie da się w stu procentach przewidzieć. Trzeba też pamiętać o tym, że reżyser ma do dyspozycji określoną liczbę dni zdjęciowych. Ja mam zwykle bardzo mało czasu na planie, ale zawsze pozostawiam sobie furtkę i wolność decyzji, bo to one właśnie sprawiają, że opowiadana historia staje się prawdopodobna, prawdziwa. Inaczej jest tylko w przypadku scen musicalowych, które muszą podążać za rytmem i formalnie mieścić się idealnie w określonych ramach.
 
Jakie elementy pomagają Ci trzymać się wyznaczonego celu?
 
Podczas pracy nad scenariuszem szukam miejsc, gdzie będziemy kręcić, i zwykle część z nich wzbudza we mnie jakieś emocje, a część pozostaje mi zupełnie obojętna. Zawsze staram się wybierać te, które mnie poruszają. Lokacja wymusza też określoną inscenizację i ruch aktorów,  a także sposób, 
w jaki będziemy opowiadać historię. Te wszystkie czynniki mają ogromny wpływ na siebie nawzajem, ale jeśli mam w sobie jasne wytyczne, azymuty, wtedy jest mi na pewno łatwiej. 
 
Polegasz na swojej intuicji?
 
Pamiętam, kiedy robiłam swoje pierwsze etiudy, wszystko powstawało kompletnie po omacku. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że moja intuicja jest tak ważna i muszę się nauczyć za nią podążać. Zresztą ciągle się tego uczę. Teraz zdobywam coraz więcej narzędzi do realizowania swojej wizji, ale to wcale nie oznacza, że jest to łatwiejsze do wykonania. Może czasami pod względem warsztatu, ale pod względem tego, co chce się osiągnąć – nie zawsze.
 
W „The Silent Twins” powiedziałaś wszystko to, co chciałaś, aby zostało powiedziane?
 
Oczywiście, że mam takie myśli, że niektóre rzeczy mogłabym zmienić i spróbować inaczej opowiedzieć, ale w ten sposób można by w nieskończoność robić jeden film!
Zawsze pozostawiam sobie furtkę i wolność decyzji, bo to one właśnie sprawiają, że opowiadana historia staje się prawdopodobna, prawdziwa.
Gdzie toczy się akcja?
 
Częściowo w Walii w Haverfordwest w latach 70., 80., a potem trzecia część dzieje się w Anglii. Prawie całość była kręcona w Polsce, w większości na górnym i dolnym Śląsku, który świetnie udawał  Walię. Udało nam się świetnie dobrać lokację i oddać jej charakter. Polska jest bardzo wdzięcznym krajem, jeśli chodzi o wybór miejsc i plenerów, można stworzyć bardzo różne klimaty.
 
Jak Ci się pracowało przy międzynarodowej produkcji?
 
Pracowaliśmy z sześcioma producentami, którzy musieli podejmować wspólne decyzje. Zwykle jest tak, że jeśli jest tyle koprodukcji, to jeden producent jest główny, ale tutaj tak nie było. Sześć osób z różnych krajów i kultur, z innym podejściem do filmu, reżysera, produkcji. Jednak świetnie się dogadywali jako grupa i zawsze mówili do mnie jednym głosem. Dla mnie najważniejsza była Klaudia Śmieja-Rostworowska, bo w preprodukcji i podczas zdjęć była przez cały czas ze mną.
 
Jak się czujesz po Cannes? „The Silent Twins” został  świetnie przyjęty, nagrodzony owacją na stojąco, a krytycy już teraz przewidują jego międzynarodowy sukces.
 
Czuję się wspaniale! Spotkanie z canneńską publicznością było naprawdę wyjątkowe. Zwłaszcza że ta publiczność potrafi być bezwzględna. Jak jej się coś nie podoba, to wychodzi, krzyczy albo trzaska drzwiami. Oni nie mają czasu, oglądają pięć filmów dziennie. Niesamowity był odbiór, rozmowy po premierze, naprawdę poczułam tam, że jest to najważniejszy festiwal na świecie dla kina arthouse’owego. Na festiwalu było 80 tys. akredytowanych widzów, 4 tys. dziennikarzy. Muszę przyznać, że do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki to jest zasięg i jak ważna jest taka premiera. Dodatkowo był to pierwszy festiwal po pandemii, a wyjście z online’u i spotkanie z ludźmi jest nie do przecenienia. Teraz czeka nas premiera w Stanach Zjednoczonych, w Anglii i w Polsce, na to czekam z niecierpliwością.
„The Silent Twins” to polsko-brytyjski, anglojęzyczny film w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej, z Letitią Wright i Tamarą Lawrance w rolach głównych. Opowiada historię, która wydarzyła się naprawdę. Bliźniaczki June i Jennifer Gibbons zawarły między sobą tajemniczy pakt w dzieciństwie i stopniowo gra między nimi niebezpiecznie przesuwała granice. Dziewczynki miały akcent z Barbadosu i wadę wymowy, która powodowała, że nie były rozumiane przez rówieśników i przez najbliższych. Prześladowane za swoją odmienność w ksenofobicznej Walii lat 70. stopniowo zamilkły, ale tylko dla świata zewnętrznego. Między sobą cały czas rozmawiały. Przez lata nie opuszczały własnego domu, bawiły się lalkami i pisały opowiadania. Ostatecznie ich relacja stopniowo stała się toksyczna także dla nich samych. 

Zobacz także